Zagląda do mnie przez okno,
ogromne, ciepłe, roześmiane niebem.
Ma wielką koronę dookoła głowy i patrzy.
Rano nieśmiało dotyka szyby,
czuję jak mnie muska w zaspany policzek,
dotyka mych powiek i rozchyla rzęsy.
W południe już śmielej idziemy razem,
zwróceni do siebie, spleceni, w objęciach.
Kochamy jeż mocno, z nadzieją na więcej.
Wieczorem ucieka, każde w swoją stronę,
ono na zachód, a ja za nim patrzę,
i chociaż widzę jego bladą łunę i wiem że zaraz wróci,
już za nim tęsknię.
Zasypiam rozgrzana, rozkochana w słońcu,
w jego promieniach, delikatnym świetle,
w objęciach myśli zwieńczonych koroną,
kolejnego wschodu i nowego spotkania.