Ta jedna chwila

Rozkładasz dla mnie dywan biały,
Zdobny w rumianki i stokroty.
Pachnący, miękki i delikatny
jak skrzydła motyla, który przysiadł chwilę,
na jednym płatku ze stu białych kwiecia.

Ten kilim z natury, utkany bezwiednie,
ma zapach miłości, czułości namiętnej,
subtelność naszych spotkań wieczorową porą,
gdy już zniewoleni, stęsknieni, zachłanni
czekamy na siebie, na tę jedność z sobą.

Tą jedną, jedyną i niepowtarzalną, naszą
zakrytą przed złych, obcych wzrokiem.
Naznaczoną natury stułą nierozerwalną,
na tym białym kobiercu, najpiękniejszym z arrasów,
naturalnym i wonnym, bardzo kruchym i świeżym.

Bo nierozerwalne, niewidzialne nici,
które go łączą w wzór niespotykany,
każdego roku, o tej samej porze
dają nam przeżyć tę chwilę, tą miłość
zapomnieć się nie da tych czarownych spotkań,
tej chwili w wieczności i wieczności w chwili.

Jaśmin

Witaj cudowny czerwcu pachnący jaśminem.
W kremowej koronie zwiewnych płatków,
Soczystych liści, pachnący latem.

Rozkwitasz tak w pełni na powitanie
Gorącego lata, tonącego w zieleni
Na początku czasu.

Przychodzisz cichutko już majem rozgrzany,
By nam oferować barwny dywan polny.
Łąk obfitych kwieciem, kolorów, zapachów.

Zniewoleni bez reszty, w oceanie twych skarbów,
Zakochani w twych smakach truskawkowej symfonii,
Zachwyceni jak dzieci sycąc oczy i serca, znajdujemy się znowu.

W oczach naszych szafiry z chabrowego bukietu,
Nasze usta czerwone z malinowej rozkoszy.
Zachód słońca nas wabi, rudo fioletowy,
jakby kąpał się w morzy jagód słodkich i wonnych.

My radośni i młodzi mimo czasu upływu,
Wiosen wiele za nami, jaśminowych czerwcowych,
Wciąż na nowo i chętnie odkrywamy natury
Tajemnice odwieczne, jasne, proste i piękne.

Cienie i łzy

Na delikatnej strunie cienia zawisła łza.
Jedna zrozpaczona cicha łza.
Nie może opuścić tego miejsca, od niej wszystko zależy.

W smutnych barwach nocy płacze.
Tylko wewnętrzna siła ja trzyma, nie puszcza.
Tylko ten jeden głos, jego moc, jego ton.

Uspokaja wiatr, by zbyt mocno nie szarpał
Nadwątlone już siły małej smutnej łzy.
By dał spokój, by przestał, by nie igrał już z nią.

I odzywają się strach i ból, wielka tęsknota.
Ciemność okala drżące załkane serce.
Z kątów wciąż patrzą smutne oczy lęków.

I już nie ma siły i upada, na twardą powłokę swojej wielkiej rozpaczy.
A tuż za nią już pędzą pozostałe, jej siostry,
Towarzyszki jej bólu.

Z pierwszymi promieniami zorzy porannej,
W słońcu jutrzenki, w tęczy istnień ich małych,
Wysychają bezgłośnie i ślad po nich ginie.

Ciemne do widzenia niesie jasne dzień dobry.